Nowy Dürrenmatt
Kim jest Wolfgang Schwitter, głośny pisarz, laureat nagrody Nobla, bohater ostatniej sztuki Dürrenmatta? Człowiekiem, którego witalność skazuje na żywot niemal metuzalowy. Czy wyposażony w tę witalność trzyma się kurczowo życia, czy też, osiągnąwszy jako pisarz wszystko, co człowiek pióra na tej ziemi osiągnąć może, zrozumiawszy nicość swoich triumfów i osiągnięć, chciałby naprawdę zamknąć na wieki oczy? Chyba to drugie, choć Dürrenmatt, pisarz przekorny, dosyć mgliście i dwuznacznie formułuje odpowiedź na to pytanie. Tak mglisty i zamazany jest ten dürrenmattowski laureat Nobia, że nie bardzo go rozumiemy, nie zawsze wiemy, czy mamy do czynienia z głębokim filozofem, czy z powierzchownym, żądnym życia i użycia rzemieślnikiem pióra. Nasuwa się przypuszczenie, że Dürrenmattowi mniej chodziło o postać centralną sztuki, te swoim "Meteorem" chciał wychłostać zakłamaną, obłudną atmosferę powstającą dookoła człowieka, którego wyniosły na szczyt burzliwe i jakże zmienne fale sukcesu. Chłosta ta jest chwilami bezlitosna i temu zapewne przypisać należy, że na premierze w Zurychu pewne aluzyjne akcenty doprowadziły do burzliwych awantur i demonstracji. U nas aluzyjność ta nie istnieje, "Meteor" nie rozpala nas do czerwoności. Podziwiamy kunszt sceniczny pisarza, po przedstawieniu myśli nasze krążą dookoła słów, wypowiedzianych kiedyś przez Krasińskiego: "przed życiem czuję, nie przed śmiercią trwogę", ale w sumie ostatni utwór Dürrenmatta jest w przeciwieństwie do "Wizyty starszej pani" czy "Romulusa" smugą świetlną nie najprzedniejszego blasku. Reżyser Ludwik René, który od lat opiekuje się w teatrze Dramatycznym sztukami Dürrenmatta, nie miał tym razem zbyt szerokiego pola do popisu, nie wyszedł poza krótkie, lapidarne dyrektywy inscenizacyjne autora, nie udziwnił sytuacji, już w samym ujęciu autorskim chwilami dziwacznych i niezupełnie jasnych.
Rolę główną powierzono Tadeuszowi Bartosikowi. To jeden z naszych najzdolniejszych aktorów średniego pokolenia. Jeżeli chodzi o witalność, krwistość, wyrazistość chyba na scenach naszych bezkonkurencyjny. Ale Schwitter to nie tylko krwisty tur, sybaryta, nie chcący i nie umiejący rezygnować z życia. To także umysłowość, na pewno przerastająca otoczenie, choć może ponad miarę wyolbrzymiona i wydęta. Tej wibracji intelektualnej Schwitterowi w ujęciu Bartosika brakuje niemal całkowicie, co w pewnej mierze zmienia rangę i charakter utworu. Pozostali wykonawcy to tło i akompaniament do postaci głównej. Kapitalnie poradził sobie z mową pogrzebową pisarza, który z trudem potrafi ukryć radość, że nareszcie wielki konkurent przeniósł się do niebios, Stanisław Wyszyński. Mieczysław Voit daje wyrazistą sylwetkę niewydarzonego malarza, Czesław Kalinowski prezentuje plastycznie kłopoty i troski kapitalisty i urojonego rogacza.